EcoGenerator po godzinach

25.08.2020 08.30

Nie samą pracą człowiek żyje, zwłaszcza w czas wakacji. Dziś zatem o pozazawodowej aktywności i kreatywności pracowników Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów

 

Robert Lewandowski, główny specjalista ds. BPH w ZUO

Hobby: fotografia przyrodnicza

 

 

Miłość do przyrody zawdzięcza dziadkom, do których jeździł na wakacje. Mieszkali w leśniczówce. Za pierwsze zaoszczędzone pieniądze kupił aparat fotograficzny. Zamiłowanie do lasu, zwierzaków i do fotografowania owocuje wspaniałymi zdjęciami przyrody.

Jego ulubione „tereny łowieckie” to Puszcza Goleniowska, rejon Stepnicy, Międzyodrze.

Do zdjęć na duże odległości używa obiektywu o ogniskowej 500 mm. Za największe trofeum uważa zdjęcia orła bielika. Pewnego razu poratował młodego bielika w nieszczęściu. Znalazł ptaka z uszkodzonym skrzydłem, zawiózł do lecznicy w Stepnicy, dzięki czemu wyzdrowiał i przeżył.

Zbieżność imienia i nazwiska z najlepszym polskim piłkarzem przypadkowa, choć Pan Robert w piłkę czasem też kopie.

 

Narcyz Kołbuc, pracownik ochrony

Hobby: paralotniarstwo

 

 

Co się czuje w górze? - Tego się nie da opisać, trzeba przeżyć – wzdycha Pan Narcyz. – Przede wszystkim poczucie absolutnej wolności i tego, że się zależy wyłącznie od siebie. Latanie samolotem to nie to samo, zresztą na paralotni czuję się 100 razy bezpieczniej.

Najwyżej wzniósł się na 3200 metrów, najdłuższy przelot 3 godziny 20 minut. Jedna wyprawa to średnio 20-30 km. Przygoda? – Raz wylądowałem w lasku brzozowym – wspomina. – Dostałem tzw. przyduchy, w ostatniej chwili zobaczyłem, że spadam na linię wysokiego napięcia, słupy są słabo widoczne z góry, musiałem zmienić kurs i stąd ten lasek. Na szczęście skończyło się tylko na podrapaniach.

- Latanie było moim marzeniem od dzieciństwa – mówi pan Narcyz (60 l.). Długo nie miał możliwości ani czasu, aby się tym zająć. Zaczął dopiero w wieku 55 lat!

Pierwszy oficjalny lot wykonał w Pińczowie w maju 2014. Od tego czasu był w powietrzu 78 razy. Żeby wznieść się w górę, trzeba skoczyć ze stoku albo skorzystać z wciągarki. Pan Narcyz woli tę bardziej naturalna metodę.

Zupełnie innym, ale kto wie, czy nie jeszcze ciekawszym rozdziałem w życiu Pana Narcyza, jest jego kariera kucharska. Przez kilkanaście lat mieszkał na Korsyce, gdzie był kucharzem w ekskluzywnej restauracji z trzema gwiazdkami Michelin. Gotował dla światowych sław, m.in. Księżnej Monaco. Wcześniej pracował w restauracji w Paryżu. Na Korsykę trafił, dzięki wątróbce cielęcej na miodzie zaprawionym czosnkiem, w której zasmakował właściciel kilku restauracji na Korsyce i postanowił zatrudnić Pana Narcyza u siebie.

Dziś gotuje tylko w domu. Uwielbia kuchnię śródziemnomorską, bogatą w warzywa. I tu ciekawostka: zdaniem Pana Narcyza polskie warzywa są znacznie smaczniejsze, mają więcej aromatu niż francuskie.

 

 

 

Bartłomiej Błażejewski, informatyk

Hobby: warzenie piwa

W warzeniu piwa najbardziej fascynuje go  tworzenie, technologia. Np. badanie, jak zmienia się smak w zależności od zmiany temperatury brzeczki, dodanych surowców oraz ich ilości.

Kilka lat temu na You Tube zobaczył film o tym, jak uwarzyć piwo. Sam, zrobił sprzęt (kocioł zacierno-warzelny, sterownik, oprzyrządowanie).

Od 2015 roku uwarzył 34 warki. Warka to jednostka miary oznaczająca porcję piwa uzyskanego z jednego warzenia, za jednym razem uzyskuje ok. 20 litrów piwa. Młode piwo warzy się 8-12 godzin, potem fermentuje – w zależności od rodzaju piwa od 3 tygodni do roku.

Piwa, które widzimy na półkach w sklepach, mają różne nazwy, etykiety, ale zdecydowana większość z nich to jeden styl - jasny lager o goryczce nie przekraczającej 20 IBU. Tymczasem piwo ma aż 500 stylów, a skala IBU (inaczej nachmielenia) wynosi od 5 do 130 IBU. Piwa różnią się też zawartością alkoholu, extraktu…

Pan Bartek warzy różne style: np. Porter Bałtycki (ciemne piwo dolnej fermentacji, kombinacja słodów jasnych i ciemnych), Barley wine (mocne piwo jęczmienne o zawartości alkoholu do 12 proc.). Najbardziej mu smakuje Imperial India Pale Ale (solidnie nachmielone o zawartości alkoholu do 10 proc.).

Do warzenia piwa nie potrzeba dużo miejsca, jakieś półtora metra kwadratowego.

Czy to jest legalne? - Jeśli warzymy na własny użytek, nie sprzedajemy – to oczywiście tak – wyjaśnia.

Dobre piwo, to zimne piwo? - Absolutnie nie. Moje piwa piję w temperaturze pokojowej, bo wtedy można wyczuć pełny smak i aromat – mówi. – Sklepowe piwa się chłodzi, żeby zamaskować ich wady. Ja już takiego piwa nie jestem w stanie wypić.

 

 

 

Łukasz Rudnik, mistrz ds. utrzymania majątku

Hobby: off-road

 

 

Motocykle, samochody – to od dawna jego pasja. Kilka lat temu kolega na urodziny zafundował wyjazd terenówką z instruktorem. Gdzieś w okolicach Kamienia Pomorskiego. Górki, bezdroża, podjazdy. Spodobało się. Frajda. - To zupełnie inna jazda nie zwykłym samochodem – podkreśla. Pierwszą terenówkę suzuki vitarę kupili z kolegą na spółkę. Potem były ćwiczenia na stargardzkim poligonie, pierwsze rajdy, pierwsze puchary. – Na rajdach poznałem dużo ludzi, zobaczyłem, jaka to zabawa, poczułem adrenalinę i smak rywalizacji.

Typowy rajd terenowy to 10 godzin jazdy po leśnych, polnych drogach, bezdrożach, w błocie, piachu. Trasa jest ściśle wyznaczona. Kierowca z pilotem mają do odszukania 100 pieczątek. Wygrywa ten, kto w 10 godzin zdobędzie więcej pieczątek.

Lubi też rajdy turystyczne, np. wzdłuż niemieckiej granicy. – Wyznaczamy cel trasy i jedziemy, na czuja, jak zabrniemy w jakieś krzaczory nie do przebycia, zawracamy, szukamy innej drogi.

Teraz jeździ Mitsubishi Pajero II. Trzylitrowy silnik V6, benzyna 150 KM, koła 33 cali.

Prawdziwy rajdowiec sam naprawia swoją maszynę. I nie mówimy tu o kosmetyce. Przed i po rajdzie trzeba spędzić w warsztacie kilka popołudni. Łukasz Rudnik nie ma z tym problemu. jest inżynierem mechanikiem po Politechnice Szczecińskiej, specjalność eksploatacja samochodów osobowych.

- Rajdy terenowe to niejedyna nasza aktywność – podkreśla. – Dbamy o las, sadzimy drzewa, współpracujemy z leśniczymi. Organizujemy akcje charytatywne, zbieramy na domy dziecka, co roku włączamy się do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Wiadomość z ostatniej chwili: Łukasz Rudnik i jego pilot Marcin Zalewski zajęli drugie miejsce w klasie turystycznej rajdu charytatywnego WAKUŁA TROPHY VI, który odbył się 11 lipca na wyspie Wolin. Gratulujemy!

 

Marek Sułkowski, specjalista ds. dostaw

Hobby: biegi długodystansowe, maratony

 

 

To prawda z tą endorfiną? – Tak, oczywiście! Po biegu czuję zmęczenie fizyczne, ale psychicznie jestem zrelaksowany i pełen optymizmu. Samopoczucie jest o niebo lepsze.

Pan Marek odpowiada za rytmiczną dostawę odpadów do EcoGeneratora. Po godzinach biega dla zdrowia i dobrej sylwetki, ale nie tylko. Chce zdobyć Koronę Polskich Maratonów, czyli przebiec pięć liczących się polskich maratonów w dwa lata (z powodu epidemii aktualny limit został wydłużony do trzech lat).

Kraków, Wrocław, Poznań ma zaliczone. Zostały Dębno i Warszawa.

Żeby utrzymać formę, biega minimum trzy razy w tygodniu.

Jak nastolatek grał w młodzieżówce Pogoni. Lubi jazdę rowerem. Bieganie zaczął kilka lat temu. Po dwóch kilometrach złapał zadyszkę. – Myślałem, że to nie dla mnie – mówi. – Ale z czasem przekonałem się, że warto. Dołączył do grupy „Ruchowa Akademia Zdrowia”. Trzy lata później, w 2019 przebiegł pierwszy maraton. Po drodze były dziesiątki, piętnastki, półmaratony.

Drugi cel? Zejść poniżej czterech godzin w maratonie. Jak dotąd najlepszy wynik to 4:26.

 

Andrzej Biernacki, mistrz ds. ruchu

Hobby: wędkarstwo sportowe

 

 

Jeśli łowi na spławik, wypuszcza, ale jak się trafi drapieżnik np. okoń czy szczupak, rybka trafia na patelnię. Sam filetuje, przyrządza. – Świeża ryba nie wymaga dodatkowych przypraw oprócz odrobiny soli i pieprzu – mówi. – Każdy, kto taką rybkę jadł, wie o co chodzi.

W 2013 roku został mistrzem okręgu  w łowieniu bałtyckiego dorsza. Złapał wtedy sześciokilogramową sztukę, 86 cm długości. Największy dorsz w jego karierze liczył 118 cm.

Ma też na koncie mistrzostwo w wędkarstwie spławikowym największego o okręgu szczecińskim, liczącego kilkuset wędkarzy koła Big Fish.

Rada dla początkującego wędkarza? – Przede wszystkim cierpliwość – mówi. – Na dziesięć wypraw, jedna jest udana, dwie średnio, a najwięcej jest takich sobie. Nie wolno się zrażać tymi mniej udanymi.

 

 

Janusz Prys, obchodowy bloku

Hobby: Stowarzyszenie Centrum Słowian i Wikingów "Wolin-Jomsborg-Wineta"

 

 

– Jestem rzemieślnikiem - mówi Pan Janusz. - Pokazuję młodzieży, jak dawniej, tysiąc lat temu wytwarzano przedmioty codziennego użytku.

Posługuje się narzędziami, z jakich korzystali Wikingowie - ręcznie kutymi przez kowali. Przedmioty robi z  drewna liściastego – od jarzębiny po lipę. Drewno impregnuje poprzez gotowanie w roztworze soli. Jak Wikingowie.

Robi łyżki, miski, czerpaki, kubki, uczy strzelać z łuku.

- Kultura Wikingów to styl życia – mówi. – I wyzwania. Pan Janusz wziął udział w ekstremalnej wyprawie na Białoruś. Stroje z epoki, tydzień w lesie, zima, minus 20 stopni, do dyspozycji tylko krzesiwo, worki, gałęzie. – Przetrwaliśmy, nikt nie miał odmrożeń – śmieje się.

Na festiwalach, zjazdach, imprezach występuje jako Wiking, choć zdarza mu się też być Słowianinem. Bo Wikingowie i Słowianie współpracowali. - Tak było w warowni Jomsbork (dziś Wolin) – mówi. – Wikingowie i Słowianie, wspólnie opłacani przez króla, pilnowali, by nikt nieproszony rzeką Dziwna nie dostał się w głąb kraju.

Jak uczył się wikińskiego rzemiosła? – Jak Wikingowie, od starszych.

A wszystko zaczęło się 15 lat temu. Był przedstawicielem jednego z browarów. Przyjechał do wolińskiego skansenu Słowian i Wikingów w sprawie dostawy piwa na imprezę (Wikingowie pili piwo chętnie). I tak mu się spodobał klimat, że został Wikingiem.

 

Ta strona używa plików cookies (ciasteczek), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na użycie plików cookie. Zamknij.