EcoGenerator po godzinach
Nie samą pracą człowiek żyje, zwłaszcza w czas wakacji. Dziś zatem o pozazawodowej aktywności i kreatywności pracowników Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów
Robert Lewandowski, główny specjalista ds. BPH w ZUO
Hobby: fotografia przyrodnicza
Miłość do przyrody zawdzięcza dziadkom, do których jeździł na wakacje. Mieszkali w leśniczówce. Za pierwsze zaoszczędzone pieniądze kupił aparat fotograficzny. Zamiłowanie do lasu, zwierzaków i do fotografowania owocuje wspaniałymi zdjęciami przyrody.
Jego ulubione „tereny łowieckie” to Puszcza Goleniowska, rejon Stepnicy, Międzyodrze.
Do zdjęć na duże odległości używa obiektywu o ogniskowej 500 mm. Za największe trofeum uważa zdjęcia orła bielika. Pewnego razu poratował młodego bielika w nieszczęściu. Znalazł ptaka z uszkodzonym skrzydłem, zawiózł do lecznicy w Stepnicy, dzięki czemu wyzdrowiał i przeżył.
Zbieżność imienia i nazwiska z najlepszym polskim piłkarzem przypadkowa, choć Pan Robert w piłkę czasem też kopie.
Narcyz Kołbuc, pracownik ochrony
Hobby: paralotniarstwo
Co się czuje w górze? - Tego się nie da opisać, trzeba przeżyć – wzdycha Pan Narcyz. – Przede wszystkim poczucie absolutnej wolności i tego, że się zależy wyłącznie od siebie. Latanie samolotem to nie to samo, zresztą na paralotni czuję się 100 razy bezpieczniej.
Najwyżej wzniósł się na 3200 metrów, najdłuższy przelot 3 godziny 20 minut. Jedna wyprawa to średnio 20-30 km. Przygoda? – Raz wylądowałem w lasku brzozowym – wspomina. – Dostałem tzw. przyduchy, w ostatniej chwili zobaczyłem, że spadam na linię wysokiego napięcia, słupy są słabo widoczne z góry, musiałem zmienić kurs i stąd ten lasek. Na szczęście skończyło się tylko na podrapaniach.
- Latanie było moim marzeniem od dzieciństwa – mówi pan Narcyz (60 l.). Długo nie miał możliwości ani czasu, aby się tym zająć. Zaczął dopiero w wieku 55 lat!
Pierwszy oficjalny lot wykonał w Pińczowie w maju 2014. Od tego czasu był w powietrzu 78 razy. Żeby wznieść się w górę, trzeba skoczyć ze stoku albo skorzystać z wciągarki. Pan Narcyz woli tę bardziej naturalna metodę.
Zupełnie innym, ale kto wie, czy nie jeszcze ciekawszym rozdziałem w życiu Pana Narcyza, jest jego kariera kucharska. Przez kilkanaście lat mieszkał na Korsyce, gdzie był kucharzem w ekskluzywnej restauracji z trzema gwiazdkami Michelin. Gotował dla światowych sław, m.in. Księżnej Monaco. Wcześniej pracował w restauracji w Paryżu. Na Korsykę trafił, dzięki wątróbce cielęcej na miodzie zaprawionym czosnkiem, w której zasmakował właściciel kilku restauracji na Korsyce i postanowił zatrudnić Pana Narcyza u siebie.
Dziś gotuje tylko w domu. Uwielbia kuchnię śródziemnomorską, bogatą w warzywa. I tu ciekawostka: zdaniem Pana Narcyza polskie warzywa są znacznie smaczniejsze, mają więcej aromatu niż francuskie.
Bartłomiej Błażejewski, informatyk
Hobby: warzenie piwa
W warzeniu piwa najbardziej fascynuje go tworzenie, technologia. Np. badanie, jak zmienia się smak w zależności od zmiany temperatury brzeczki, dodanych surowców oraz ich ilości.
Kilka lat temu na You Tube zobaczył film o tym, jak uwarzyć piwo. Sam, zrobił sprzęt (kocioł zacierno-warzelny, sterownik, oprzyrządowanie).
Od 2015 roku uwarzył 34 warki. Warka to jednostka miary oznaczająca porcję piwa uzyskanego z jednego warzenia, za jednym razem uzyskuje ok. 20 litrów piwa. Młode piwo warzy się 8-12 godzin, potem fermentuje – w zależności od rodzaju piwa od 3 tygodni do roku.
Piwa, które widzimy na półkach w sklepach, mają różne nazwy, etykiety, ale zdecydowana większość z nich to jeden styl - jasny lager o goryczce nie przekraczającej 20 IBU. Tymczasem piwo ma aż 500 stylów, a skala IBU (inaczej nachmielenia) wynosi od 5 do 130 IBU. Piwa różnią się też zawartością alkoholu, extraktu…
Pan Bartek warzy różne style: np. Porter Bałtycki (ciemne piwo dolnej fermentacji, kombinacja słodów jasnych i ciemnych), Barley wine (mocne piwo jęczmienne o zawartości alkoholu do 12 proc.). Najbardziej mu smakuje Imperial India Pale Ale (solidnie nachmielone o zawartości alkoholu do 10 proc.).
Do warzenia piwa nie potrzeba dużo miejsca, jakieś półtora metra kwadratowego.
Czy to jest legalne? - Jeśli warzymy na własny użytek, nie sprzedajemy – to oczywiście tak – wyjaśnia.
Dobre piwo, to zimne piwo? - Absolutnie nie. Moje piwa piję w temperaturze pokojowej, bo wtedy można wyczuć pełny smak i aromat – mówi. – Sklepowe piwa się chłodzi, żeby zamaskować ich wady. Ja już takiego piwa nie jestem w stanie wypić.
Łukasz Rudnik, mistrz ds. utrzymania majątku
Hobby: off-road
Motocykle, samochody – to od dawna jego pasja. Kilka lat temu kolega na urodziny zafundował wyjazd terenówką z instruktorem. Gdzieś w okolicach Kamienia Pomorskiego. Górki, bezdroża, podjazdy. Spodobało się. Frajda. - To zupełnie inna jazda nie zwykłym samochodem – podkreśla. Pierwszą terenówkę suzuki vitarę kupili z kolegą na spółkę. Potem były ćwiczenia na stargardzkim poligonie, pierwsze rajdy, pierwsze puchary. – Na rajdach poznałem dużo ludzi, zobaczyłem, jaka to zabawa, poczułem adrenalinę i smak rywalizacji.
Typowy rajd terenowy to 10 godzin jazdy po leśnych, polnych drogach, bezdrożach, w błocie, piachu. Trasa jest ściśle wyznaczona. Kierowca z pilotem mają do odszukania 100 pieczątek. Wygrywa ten, kto w 10 godzin zdobędzie więcej pieczątek.
Lubi też rajdy turystyczne, np. wzdłuż niemieckiej granicy. – Wyznaczamy cel trasy i jedziemy, na czuja, jak zabrniemy w jakieś krzaczory nie do przebycia, zawracamy, szukamy innej drogi.
Teraz jeździ Mitsubishi Pajero II. Trzylitrowy silnik V6, benzyna 150 KM, koła 33 cali.
Prawdziwy rajdowiec sam naprawia swoją maszynę. I nie mówimy tu o kosmetyce. Przed i po rajdzie trzeba spędzić w warsztacie kilka popołudni. Łukasz Rudnik nie ma z tym problemu. jest inżynierem mechanikiem po Politechnice Szczecińskiej, specjalność eksploatacja samochodów osobowych.
- Rajdy terenowe to niejedyna nasza aktywność – podkreśla. – Dbamy o las, sadzimy drzewa, współpracujemy z leśniczymi. Organizujemy akcje charytatywne, zbieramy na domy dziecka, co roku włączamy się do Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Wiadomość z ostatniej chwili: Łukasz Rudnik i jego pilot Marcin Zalewski zajęli drugie miejsce w klasie turystycznej rajdu charytatywnego WAKUŁA TROPHY VI, który odbył się 11 lipca na wyspie Wolin. Gratulujemy!
Marek Sułkowski, specjalista ds. dostaw
Hobby: biegi długodystansowe, maratony
To prawda z tą endorfiną? – Tak, oczywiście! Po biegu czuję zmęczenie fizyczne, ale psychicznie jestem zrelaksowany i pełen optymizmu. Samopoczucie jest o niebo lepsze.
Pan Marek odpowiada za rytmiczną dostawę odpadów do EcoGeneratora. Po godzinach biega dla zdrowia i dobrej sylwetki, ale nie tylko. Chce zdobyć Koronę Polskich Maratonów, czyli przebiec pięć liczących się polskich maratonów w dwa lata (z powodu epidemii aktualny limit został wydłużony do trzech lat).
Kraków, Wrocław, Poznań ma zaliczone. Zostały Dębno i Warszawa.
Żeby utrzymać formę, biega minimum trzy razy w tygodniu.
Jak nastolatek grał w młodzieżówce Pogoni. Lubi jazdę rowerem. Bieganie zaczął kilka lat temu. Po dwóch kilometrach złapał zadyszkę. – Myślałem, że to nie dla mnie – mówi. – Ale z czasem przekonałem się, że warto. Dołączył do grupy „Ruchowa Akademia Zdrowia”. Trzy lata później, w 2019 przebiegł pierwszy maraton. Po drodze były dziesiątki, piętnastki, półmaratony.
Drugi cel? Zejść poniżej czterech godzin w maratonie. Jak dotąd najlepszy wynik to 4:26.
Andrzej Biernacki, mistrz ds. ruchu
Hobby: wędkarstwo sportowe
Jeśli łowi na spławik, wypuszcza, ale jak się trafi drapieżnik np. okoń czy szczupak, rybka trafia na patelnię. Sam filetuje, przyrządza. – Świeża ryba nie wymaga dodatkowych przypraw oprócz odrobiny soli i pieprzu – mówi. – Każdy, kto taką rybkę jadł, wie o co chodzi.
W 2013 roku został mistrzem okręgu w łowieniu bałtyckiego dorsza. Złapał wtedy sześciokilogramową sztukę, 86 cm długości. Największy dorsz w jego karierze liczył 118 cm.
Ma też na koncie mistrzostwo w wędkarstwie spławikowym największego o okręgu szczecińskim, liczącego kilkuset wędkarzy koła Big Fish.
Rada dla początkującego wędkarza? – Przede wszystkim cierpliwość – mówi. – Na dziesięć wypraw, jedna jest udana, dwie średnio, a najwięcej jest takich sobie. Nie wolno się zrażać tymi mniej udanymi.
Janusz Prys, obchodowy bloku
Hobby: Stowarzyszenie Centrum Słowian i Wikingów "Wolin-Jomsborg-Wineta"
– Jestem rzemieślnikiem - mówi Pan Janusz. - Pokazuję młodzieży, jak dawniej, tysiąc lat temu wytwarzano przedmioty codziennego użytku.
Posługuje się narzędziami, z jakich korzystali Wikingowie - ręcznie kutymi przez kowali. Przedmioty robi z drewna liściastego – od jarzębiny po lipę. Drewno impregnuje poprzez gotowanie w roztworze soli. Jak Wikingowie.
Robi łyżki, miski, czerpaki, kubki, uczy strzelać z łuku.
- Kultura Wikingów to styl życia – mówi. – I wyzwania. Pan Janusz wziął udział w ekstremalnej wyprawie na Białoruś. Stroje z epoki, tydzień w lesie, zima, minus 20 stopni, do dyspozycji tylko krzesiwo, worki, gałęzie. – Przetrwaliśmy, nikt nie miał odmrożeń – śmieje się.
Na festiwalach, zjazdach, imprezach występuje jako Wiking, choć zdarza mu się też być Słowianinem. Bo Wikingowie i Słowianie współpracowali. - Tak było w warowni Jomsbork (dziś Wolin) – mówi. – Wikingowie i Słowianie, wspólnie opłacani przez króla, pilnowali, by nikt nieproszony rzeką Dziwna nie dostał się w głąb kraju.
Jak uczył się wikińskiego rzemiosła? – Jak Wikingowie, od starszych.
A wszystko zaczęło się 15 lat temu. Był przedstawicielem jednego z browarów. Przyjechał do wolińskiego skansenu Słowian i Wikingów w sprawie dostawy piwa na imprezę (Wikingowie pili piwo chętnie). I tak mu się spodobał klimat, że został Wikingiem.