Wypadek, zagubiony fotograf i niespodzianka na mecie
Pokonał trzy tysiące kilometrów na rowerze. Ustanowił nową trasę ze Szczecina do Lizbony i od razu jej rekord a wszystko było możliwe dzięki wsparciu EcoGeneratora. Przebieg wyprawy Marka Rupińskiego, rodowitego szczecinianina i utytułowanego ultrakolarza w social mediach śledziły setki osób. Bohater tego zamieszania wrócił już do domu. Zadaliśmy mu kilka pytań.
21 października ruszyłeś sprzed Urzędu Miasta w Szczecinie w trasę do Lizbony. Ile zajęła cała podróż?
Około ośmiu dni i dziewiętnastu godzin.
Czy takiego wyniku się spodziewałeś?
Zakładałem, że będę jechał około siedmiu dni. Niestety wypadek w Belgii i pogoda we Francji – ulewne deszcze, sprawiły, że pojawił się ten jeden dzień „obsuwy”.
Co się wydarzyło w Belgii?
Kierująca renault wyjechała z bocznej ulicy, ja jechałem drogą główną. Nie miałem kompletnie czasu na reakcję i miało miejsce konkretne uderzenie. Rower został połamany w dwóch miejscach, kierownica, siodełko… Na początku byłem w szoku i chciałem jechać dalej, ale rower został tak zdewastowany, że nie nadawał się do niczego. Kiedy adrenalina opadła zacząłem odczuwać ból. Ramię, bark, ręka, rozcięta skóra głowy i uszkodzone kolano. Byłem trochę obolały, ale jakoś się poskładałem, wziąłem drugi rower, zmieniłem pozycję jazdy i pojechaliśmy dalej.
Wzywaliście policję?
Tak była policja, sporządzono protokół.
Czytaj też: Ze Szczecina do Lizbony na rowerze i z EcoGeneratorem! [wideo]
Pytali, co Ty tu robisz, dokąd jedziesz?
Tak, byli w szoku. Ale jak to? Do Lizbony – pytali. Miałem już wtedy przejechane około tysiąc kilometrów. Zostały dwa tysiące. Życzyli wszystkiego dobrego, a my pojechaliśmy dalej.
To ten moment miałeś na myśli, kiedy w jednej z relacji mówiłeś, że o mały włos nie straciliście członka zespołu?
Nie (śmiech). To była inna sytuacja, można powiedzieć - przekomiczna. Był środek nocy. Kamper zatrzymał się na chwilę, by podać mi coś do jedzenia i picia. Jedna z osób przeszła do mnie na drugą stronę drogi, by mi to podać, a inna w tym czasie wyszła z samochodu do toalety. Osoba, która podała mi jedzenie wróciła do kampera. Zamknęła drzwi i ruszyli… ja też. Okazało się jednak, że nasz operator drona i fotograf, który wyszedł za potrzebą, został na trasie. Było zimno, padał deszcz a on stał w cienkiej koszulce, bez telefonu… Po kilkuset metrach zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę i nagle zobaczyliśmy, że ktoś biegnie i krzyczy. Okazało się, że był to członek naszego teamu. Jeśli byśmy się nie zatrzymali, mogłoby być już mniej zabawnie…
To Cię zainteresuje:
Jaki był najdłuższy jednorazowy dystans, jaki pokonałeś podczas tego wyzwania?
Tak w żargonie kolarskim „na strzała” przejechałem trasę pierwszego dnia. Kiedy wyjechałem ze Szczecina dotarłem do Hanoweru – 420 km. Tam był pierwszy postój.
Jak oceniasz swoje przygotowanie fizyczne?
Czułem i czuję się dobrze. Niestety wypadek spowodował, że nie mogłem jechać już tak miarodajnie jak bym chciał, do tego inna pozycja, konfiguracja roweru… Ale nie było źle.
Co jadłeś w czasie jazdy?
Standard. Ryż, makaron, jeżeli była ochota to nawet zatrzymaliśmy się na fast food.
Opowiadałeś, że podczas takich wyzwań niewiele śpisz. Czy tym razem też tak było i jak radę dała Twoja ekipa?
W tym wyzwaniu nikt mnie nie gonił, ja nikogo nie goniłem, więc mogłem rozplanować to inaczej. Zależało mi oczywiście, by trasę przejechać jak najszybciej, ale staraliśmy się podczas całej wyprawy co drugi dzień odświeżyć się i zdrzemnąć 2 – 3 godzinki w hotelach.
Dotarłeś do Lizbony w środku nocy. Świętowaliście?
Oczywiście, ale na spokojnie (śmiech). Na placu czekał na mnie zawodnik, którego poznałem w Stanach na Race Across America, Portugalczyk, śledził mój challenge i o 2 w nocy na mecie czekał na mnie z piciem i jedzeniem. To była bardzo miła niespodzianka. Posiedzieliśmy sobie z nim godzinkę a potem szybko do hotelu odespać, bo ostatni dzień też był długi – przejechane ok. 400 km, więc byliśmy mocno zmęczeni.
Podjąłeś się tego wyzwania, by nadal być liderem World Ultra Cycling Association. Udało się?
Jestem ex aequo na pierwszym miejscu z inną osobą. Teraz wszystko zależy od tego co WUCA będzie brała pod uwagę. Jeśli liczbę wszystkich przejechanych kilometrów, to mam ich o pięć tysięcy więcej. Ale jeśli pod uwagę brane są cztery eventy, to raczej niestety mniej. Zobaczymy.
Trzymamy kciuki i jeszcze raz ogromne gratulacje.
Więcej zdjęć i filmy z wyprawy także na naszym profilu na Facebooku i Instagramie. Polub nas!